Trochę mnie tu nie było...
Ale muszę przyznać, że weekend miałam iście kraftowy:)
Tworzyłam jak szalona i chyba pobiłam swój rekord - 18 godzin twórczej pracy - w tym, w sumie około dwóch godzin przerwy.
Sami napewno rozumiecie, że w takim amoku człowiek nie myśli
o robieniu zdjęć i przygotowywaniu publikacji...
o robieniu zdjęć i przygotowywaniu publikacji...
A teraz przechodzę do rzeczy:
Ponad miesiąc temu udało mi się zakupić upragnioną bindownicę. Połowę uzbierałam, a drugą połowę sfinansował mąż:) I teraz ma za swoje, bo obiad je koło bindownicy, przed talerzem ma druty, a kombinerki leżą koło widelca. No cóż - obiecałam porządki na Święta, a po świętach...zacznę śmiecić od początku:)
Wracając do bindownicy, to przekonałam się, że pewne emocje są nie do odgrzania. Pamiętam jak rok temu kupiłam Big Shota - tyle o nim marzyłam, tyle czekałam, że jak w końcu go dostałam, to przez miesiąc stał nie tknięty. Dopiero potem rzuciłam się na niego i maglowałam scrapki.
Podobnie było z bindownicą...
Oczywiście dzisiaj kocham obie te maszynki, ale czekanie...zabija pewne niepowtarzalne emocje, co nie oznacza, że miłość ulatuje:)
Ależ się rozpisałam...
No to dzisiaj serwuję mój pierwszy przepiśnik w 100% domowej roboty.
Tradycyjnie już - zakładeczka.
Papiery ("Palce lizać"), wkład i drut - Studio75.
Przepraszam za jakość zdjęcia powyżej.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny!
Wow, 19 godz twórczej pracy - to już normalnie etatowe dniówki wyrobiłaś ;) Czerwień bardzo mi pasuje do kuchennych klimatów. I do tego jeszcze krateczka - cudny przepiśnik.
OdpowiedzUsuńto ty pracoholiczka jesteś! :-D
OdpowiedzUsuńa może raczej scrapoholiczka...
swietny
OdpowiedzUsuńJest bardzo klimatyczny, taki ciepły i domowy, a do tego wszystkiego ma w sobie duuuużo uroku :)
OdpowiedzUsuń'' Magnat ''
OdpowiedzUsuńNo proszę, jak ładny wyszedł. ;))
OdpowiedzUsuń